McCloud, “Stworzyć komiks”

Jest jakaś trudność w pisaniu o teorii komiksu, której nie miałem, kiedy w ogóle odpalałem Wejście w kadr i sekcja teoretyczna stanowiła część pierwotnego planu. Może nabrałem więcej pokory, może okazało się, że to nie takie łatwe, jak z początku myślałem. Wydaje mi się, że im dalej wchodzi się w las, tym silniejsza staje się świadomość, jak wiele jeszcze jest do poznania i jak niewiele się wie – i prawdziwym wyzwaniem jest stawienie czoła temu, że nie wszystko działa tak jak się zamierzało. Odczarowywanie świata nie zawsze jest łatwe i przyjemne; istotne jest to, co zrobi się z nowo nabytą wiedzą lub nowo odkrytą niewiedzą.

Wrażenie odzierania z mitów i odbrązawiania miałem właśnie po lekturze Stworzyć komiks Scotta McClouda. Trudno byłoby napisać jednoznacznie, o czym właściwie jest ten esej – tytuł pozornie obiecuje, że powie, poprowadzi, pokaże krok po kroku, jak przechodzi się od pustej kartki do zdobycia Nagrody Eisnera. Kto jednak czytał Zrozumieć komiks, może spodziewać się czegoś innego: bezpardonowego ataku ze wszystkich stron, który pozostawia człowieka bardziej oszołomionym niż uświadomionym.

Okazuje się, że wcale nie wystarczy po prostu ołówek, kartka i dobre chęci, żeby narysować własny komiks – osobo, która czytasz te słowa, wiedz, że droga do niego jest o wiele dłuższa, bardziej kręta i pełna wilczych dołów, niż się wydaje. McCloud nie popisuje się jednak swoją wiedzą ani nie jest gatekeeperem, który obrał sobie za cel odsiać osoby o mniejszej determinacji od tych, w których żyłach płynie farba drukarska. Wręcz przeciwnie, autor uświadamia, że możesz stworzyć komiks z wykorzystaniem wskazówek ze Stworzyć… . Uświadamia jednak, że każdego, kto się na to zdecyduje, czeka mnóstwo pracy, którą trzeba wykonać samodzielnie.

Zrozumieć siebie

Najważniejszą rzeczą, którą McCloud podkreśla wielokrotnie w swoim eseju, jest to, że podczas tworzenia komiksu równie ważne jak kwestia tego, czy masz historię do opowiedzenia, są narzędzia, którymi się posłużysz. Wydaje mi się to szczególnie ważne nie tylko w kontekście komiksu, ale tworzenia w ogóle. McCloud powtarza to, o czym opowiadał już w Zrozumieć… – najważniejsze to trafić do drugiej osoby. Nawet najlepsza historia, nawet najbardziej ekscytująca akcja czy poruszający romans okażą się do niczego, jeśli nie uda się przekazać swoich myśli. Dlatego McCloud tak wiele miejsca poświęca technicznym sprawom związanym z komiksem. Kadry, plany, przejścia, dymki – tematów poruszanych w eseju jest mnóstwo i łatwo może zacząć od tego parować głowa, ale wszystkie sprowadzają się do tego, żeby zapewnić osobie czytającej (i potencjalnie tworzącej) skrzynkę z narzędziami, z których będzie mogła zaczerpnąć cokolwiek okaże potrzebne w danym momencie.

Tempo jest duże, wiedzy do zdobycia jeszcze więcej.

Wydaje mi się, że McCloud celowo nie pisze o stronie artystycznej komiksu. W Stworzyć… nie znajdziemy odpowiedzi na pytania, jak odkryć własny styl, czy ligne claire jest lepsza od kreskowania, czy lepiej w digitalu, czy w analogu, jak tworzyć tak, żeby inni nas czytali, co to jest mise en scène. Wszystkie kwestie subiektywne albo zbyt szerokie, żeby je ująć w ramy definicji, pozostają na boku – McCloud w swoich rozważaniach traktuje komiks od strony czysto warsztatowej; jak rzemieślnik i jako rzemieślnik pokazuje, za pomocą jakich technik i zabiegów można osiągnąć określone efekty. Bardzo dobrze współgra to z formą komiksowego eseju, bo od razu widać działanie zabiegów, o których pisze autor – zostają zastosowane do tworzenia wizualnej części narracji, więc nie tylko przekonujemy się, o co chodzi, ale też możemy porównać je z innymi, jako że niemal ze sobą sąsiadują. Nieśmiertelna chociażby McCloudowska klasyfikacja przejść między kadrami od „chwila do chwili” do „non sequitur”, która pojawiła się już w Zrozumieć…,  pozwala na przykładach zobaczyć, jak do tematu podchodzi się w różnych odmianach komiksu.

Warto więc, przed sięgnięciem po ten esej, zastanowić się, czego właściwie oczekuje się od tego typu książki. To nie podręcznik rysunku, to nie tekst naukowy, nikt nikogo tu nie poprowadzi za rękę. Kiedy sam sięgnąłem po raz pierwszy po Stworzyć…, byłem wiedziony tym, że znałem już poprzednią książkę McClouda, chciałem dowiedzieć się więcej na temat tworzenia komiksów od kuchni, poza tym pobrzmiewało we mnie marzenie o nauce rysowania i tworzenia narracji za pomocą rysunku, które towarzyszy mi chyba przez całe życie. Pamiętałem też jednak, że Zrozumieć… było jednym wielkim strumieniem świadomości – uporządkowanym tematycznie, prawda, ale i tak strumieniem. McCloud ze swobodą i pewną nonszalancją przeskakuje z tematu na temat w obrębie rozdziału, i tylko co jakiś czas się obraca przez ramię, czy jeszcze za nim nadążamy. Tempo jest bardzo duże, wiedzy do zdobycia jeszcze więcej, nie ma co się zatrzymywać.

Zrozumieć autora

To, co jest z jednej strony zaletą – Stworzyć… to skondensowana wiedza, nie rozciąga się na setki stron czy wiele tomów – z drugiej może być barierą trudną do pokonania.

Żeby wyjaśnić, muszę na chwilę zboczyć z tematu.

Zrozumieć… w tym roku kończy 29 lat i pozostaje jedną z podstawowych lektur, jeśli chodzi o teorię komiksu – zarówno w akademii, jak i poza nią. Książka wydaje się legendarna, bo mimo luk, niedociągnięć i mylących uogólnień jest chyba pozycją, na którą bardzo często powołują się osoby związane z komiksem. Zresztą, kiedy pytam osoby z mojego czytelniczego (i pozakomiksowego) otoczenia, czy znają ten esej, wiele z nich kojarzy przynajmniej okładkę lub zaglądało do środka; wiem też przynajmniej o jednej, która zaczęła tworzyć komiksy po lekturze Zrozumieć…. Czy to dzięki swojej formie, która zamazuje granicę między teorią, praktyką, gamifikacją wiedzy i czystą rozrywką, czy to dzięki przenikaniu komiksu do innych dziedzin sztuki i mediów – Zrozumieć… jest kultowe i starzeje się wyjątkowo dobrze.

Lektura tych książek nie należy do najłatwiejszych przez wszystkie fajerwerki, którymi autor wypełnia esej.

Pytanie tylko: dlaczego? Działalność McClouda w sferze teorii komiksu, którą widzimy w obu książkach, jest jak jedzenie lizaka pokrytego posypką, która strzela w ustach – nie wiesz, co się dzieje, kiedy trzaski rozbrzmiewają w całej głowie, wydaje się, że wypełniają czaszkę, uczucie jest jednocześnie zabawne, interesujące i niepokojące. Lektura tych książek nie należy do najłatwiejszych właśnie przez wszystkie fajerwerki, którymi autor wypełnia esej, nawet jeśli ma się już doświadczenie z czytaniem komiksów. Tak, tempo jest szybkie; owszem, znajduje to odzwierciedlenie w grafice i narracji; zaiste, jest gęsto od informacji; a jakże, wszystko to łączy się w coś, co znajduje się tylko o krok od chaosu.

McCloud, obrazując na bieżąco to, o czym opowiada, podejmuje się niełatwego zadania – stworzenia komiksu o tworzeniu komiksu, który zachowa spójność narracyjną, nie będzie jedynie zilustrowaniem drukowanego wywodu, a jednocześnie jak najlepiej zagospodaruje dostępną przestrzeń. Ramy, które trzymają to wszystko razem, są przez to ciągle napięte; sposób przedstawienia treści często oszałamia, zamiast pomagać w przekazaniu wiedzy, jako że autor posuwa do granic możliwości… cóż, wszystko. Czwarta ściana właściwie nie istnieje, jako że graficzny porte-parole McClouda wciąż zwraca się bezpośrednio do osoby czytającej; elementy realistyczne mieszają się z abstrakcją; bywa, że nie bardzo wiadomo, w którym kierunku i w jakiej kolejności należy czytać. Moim zdaniem to dobrze, bo uważam, że książki (zwłaszcza teoretyczne) powinny stawiać wyzwania i wymagać wysiłku intelektualnego i nie, nie musi to się wiązać z trudnym językiem, w którym człowiek potyka się o każde słowo (najlepsze i najbardziej pobudzające książki to te, w których udaje się wyjaśnić jak najwięcej jak najbardziej przystępnie). Wydaje się jednak, że McCloud daje się czasem ponieść własnej wyobraźni – i podczas gdy taki zachwyt nad przedmiotem badan i entuzjazm w opowiadaniu o nim są bardzo zaraźliwe, łatwo w jego książkach o zadyszkę.

Zrozumieć tworzenie

Stworzyć… takie komplikowanie jest całkiem uzasadnione – w końcu najlepiej coś pokazać, zamiast tylko o tym opowiadać – ale warto wiedzieć zawczasu, na co się szykuje. Książka lepiej określić jako zbiór miniesejów na tematy komiksowowarsztatowe, przy czym właśnie przedrostek mini decyduje o tym, czym Stworzyć… ostatecznie jest. Rozmiary rozdziałów i samej książki nie idą w parze z ilością materiału, co sprawia, że McCloud często poświęca tylko chwilę poszczególnym kwestiom, żeby zaraz polecieć dalej. Nie wydaje się jednak, żeby to był skutek uboczny, bo książka, jak już wspomniałem, nie jest podręcznikiem, nie jest leksykonem, nie jest przewodnikiem – to raczej zbiór wskazówek, na co warto zwracać uwagę.

Autor jest przewodnikiem pomocnym, ale stanowczym.

Nie podchodźmy więc do tego komiksu z oczekiwaniem, że dowiemy się z niego wszystkiego. W swoich rękach będziemy trzymać raczej zbiór pogadanek, luźnych wykładów na temat tworzenia komiksu, niż przewodnik od A do Z. McCloud zresztą sam stwierdza, że droga do stworzenia komiksu jest samotna i o ile może pomóc obrać kierunek, bez własnego wysiłku, prób, błędów i ślepych uliczek się nie obędzie. Na tym w końcu polega nauka – na akceptacji tego, że wiele razy poniesie się porażkę i że tylko w ten sposób można znaleźć własny sposób na dotarcie do celu. McCloud opowiada jedynie o swoim rozumieniu tworzenia komiksu i mimo że przybliża zestaw technik, których używają wszystkie tworzące osoby lub przynajmniej ich zdecydowana większość, ich zastosowanie to ostatecznie kwestia. Najważniejsze są podstawowe umiejętności, które potem można dopiero ewentualnie wykorzystywać do przełamywania barier, do kwestionowania ustalonych zasad, do wybierania z tego, co może przydać się twórcy. Nie ma jednak dróg na skróty – McCloud pokazuje wprost, że tworzenie komiksu to masa narzędzi, godziny ciężkiej pracy koncepcyjnej i o wiele więcej czasu poświęconego na wcielenie pomysłów w życie.

McCloud łączy w ten sposób zachętę z ostrzeżeniem. Z jednej strony po przeczytaniu jego książki ma się wrażenie wkładania wygodnych butów – takich idealnie dopasowanych, w których aż chce się chodzić. Nogi nie tylko poniosą, gdzie tylko sobie zamarzysz, ale w ogóle sprawią, że będzie chciało się chodzić, błądzić, skakać, skradać się i biegać. Stworzyć… daje właśnie poczucie siły i sprawczości – dzięki temu, że to solidna dawka wiedzy podana z humorem i przystępnym językiem, wszystko wydaje się nagle takie łatwe i w zasięgu ręki, a pokazanie teorii w działaniu jeszcze bardziej inspiruje. Prawda, wiele wiedzy trzeba uzupełnić, wiele czasu poświęcić na ćwiczenie, ale wszystko to aż chce się robić. Może i jest jeszcze wiele do zrobienia, ale wydaje się to raczej przygodą niż przykrym obowiązkiem, który oddziela „nie umiem rysować” od „umiem rysować”. Cytując klasyka, przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę – McCloud pomaga dobrać zarówno jej osoby członkowskie, jak i ekwipunek i cel wyprawy.

Z drugiej strony to, o czym napisałem w poprzednim akapicie, może też okazać się przestrogą. Autor jest przewodnikiem pomocnym, ale stanowczym. Jak wspomniałem, miejscami Stworzyć… nie należy do najłatwiejszych lektur, co daje sygnał, że tworzenie komiksu to także nie hasanie po umajonej łące. Każdą osobę, która zdecyduje się wejść na tę drogę, czeka wiele przeszkód i pracy, przy czym efekt będzie współmierny do włożonego wysiłku. W jednym kadrze spotyka się ze sobą wiele przemyśleń, projektów, pomysłów i elementów, które wpływają na ostateczny wydźwięk sceny; zmień jedno, a zmieni się wszystko, zdaje się mówić McCloud. Poza tym, jak widać na przytaczanych przez niego przykładach, tworzenie komiksów to nie tylko same komiksy, ale tez ogólne obycie w kulturze. Człowiek, który chce tworzyć komiksy, nie może chować się pod kamieniem, ale chłonąć wszystko, co go otacza, z każdej dziedziny sztuki i, ogólnie, z życia. Osoba tworząca komiksy to przede wszystkim obserwatorka, która stara się nawiązać kontakt z osobą czytającą – a nie da się tego zrobić przez odwoływanie się do wspólnych doświadczeń, do życia. Tego ostatniego nie da się zaś poznać, nie żyjąc do szpiku kości.

McCloud porównuje kadr komiksu do okna, przez które można podejrzeć fikcyjny świat, a ten musi być żywy, żeby można było w niego uwierzyć i się zaangażować. „Chcesz tworzyć żywe światy? Żyj! Chcesz nawiązywać relacje? Rozmawiaj!”, zdaje się mówić. Komiksy są trudniejsze, niż się wydaje, i wymagają od osoby tworzącej wielu różnorodnych umiejętności, a tych nie nabywa się inaczej niż w praktyce. Stworzenie komiksu dzięki McCloudowi staje się całkowicie wykonalne i przypomina niebezpieczną przygodę, na której progu niecierpliwie przebiera się nogami, ale jest też wielkim projektem, który wymaga determinacji i cierpliwości. Najważniejszy cel do osiągnięcia przez osobę tworzącą komiksy – przejrzystość przekazu – najtrudniej osiągnąć. Stworzyć… stanowi wielką pomoc w zrozumieniu, jakimi środkami można ogólnie zaangażować osobę czytającą i nawiązać z nią kontakt, ale w kwestii języka, przekazywanych doświadczeń, tego, o czym tak naprawdę chcemy opowiedzieć, zostaje się samemu. Każdy wydaje się dochodzić do komiksu własnymi ścieżkami – w pstrokatym, fajerwerkowo widowiskowym, kalejdoskopowo balansującym na granicy chaosu komiksie McClouda widać, że właśnie ta różnorodność doświadczeń sprawia, że nie da się zrozumieć komiksu, ale tylko go rozumieć.

Ilustracje pochodzą z: Scott McCloud, Stworzyć komiks, tłum. Hubert Brychczyński, Warszawa: Kultura Gniewu, 2022.
Dziękuję wydawnictwu za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego!